Trzy miesiące. Tyle dzieli mnie od
dorosłości. Tyle dzieli mnie od wolności, od wyjścia z przyklasztornego
sierocińca.
Mam na imię Alan, wychowały mnie
siostry zakonne, przy czym to siostrę Angelę traktowałem jak matkę. Dzięki niej
poznałem co to troska i miłość.
Wszyscy chłopcy z naszego sierocińca
chodzą do szkoły w pobliskim miasteczku. Jeździmy tam autobusem, na który znowu
zaspałem.
- Stać! – wołam biegnąc za pędzącym już
żółtym pojazdem, z którego tylnych okien wychylają się rechoczące głowy moich
współlokatorów. Nie zatrzymują się. A ja pędzę za nimi aż do momentu, w którym
znikają za zakrętem. Czeka mnie długi spacer.
Zaledwie przechodzę kilka kroków, słyszę
dźwięk klaksonu.
- Alan! Wsiadaj, słońce! – obok mnie
zatrzymuje się różowy garbusek. Przez okno uśmiecha się do mnie Erin Pollock –
szkolna uwodzicielka, kapitan cheerleaderek. No cóż, nie mam nic do stracenia.
Wręcz przeciwnie – wiele do zyskania. Spóźnienie na lekcje profesora Renicka
równa się z dwiema godzinami kozy.
- Dzięki, Erin – rzucam zajmując
miejsce pasażera.
- Jak miło cię widzieć – całuje mnie w
policzek, po czym przejeżdża usta błyszczykiem. – Znów spóźniłeś się na
autobus?
- Jak zwykle to wina współlokatorów.
- No cóż, ja jestem jedynaczką, więc na
szczęście nie muszę dzielić z nikim pokoju. Nie rozumiem, jak pięciu
nastoletnich chłopców, mieści się w jednej sypialni! Ja bym chyba… - trajkota
Erin podczas jazdy. Tak zajęta omawianiem swojego poranka nie zauważa pędzącego
prostopadle na nas motoru.
- Erin! Uważaj! – krzyczę i łapię za
kierownicę. – Wciśnij sprzęgło! – Redukcja biegów, hamulec. Wszystko toczy się
szybko. W następnej chwili stoimy w poprzek drogi, a naprzeciw nas zatrzymuje
się srebrny ścigacz. Kierowca podnosi szybkę zasłaniającą twarz.
I wtedy widzę te oczy.
Dziewczyna natychmiast odpala motor i z
piskiem opon rusza.
- Czy ty widziałeś tą sukę!? – wydziera
się Erin. – Wyjechała na czerwonym świetle!
Nie słyszę jej użalań. Do końca drogi
ignoruję jej monologi.
- Dzięki za podwózkę – zarzucam plecak
na ramię i ruszam do szkoły. Wpadam zdyszany do klasy. Profesora na szczęście
jeszcze nie ma. – Will, nie żyjesz! – celuję palcem w kumpla i zajmuję swoje
miejsce.
- Proszę o ciszę! – do klasy wchodzi
profesor Renick. – Adams Cathy!
- Jestem!
- Boxwood Martin!
- Zwarty i gotowy – rzuca znudzony
uczeń.
James Renick zawsze był bardzo
obowiązkowym sześćdziesięciodziewięciolatkiem. Nie wyobraża sobie prowadzenia
lekcji bez uprzedniego sprawdzenia obecności. Co najmniej jakbyśmy byli w
podstawówce.
- Smith Alan!
- Jestem!
- Smith William! – cisza. – Smith!
- Will, do cholery, siostra Angela czeka
ze śniadaniem! – wrzeszczę kumplowi prosto do ucha. Natychmiast podrywa się z
blatu ławki.
- Co!? Gdzie!? Jak!?
- Dziękujemy, panie Smith, że raczył
pan do nas dołączyć – mówi profesor i z powrotem rusza do biurka. – Thomson
Paul!
- Stary, nie śpij na lekcjach, bo znowu
oberwiesz od Angeli!
- I co, dostanę kijem w tyłek jak
wtedy, gdy wybiłem okno starej Maggs?
Uśmiecham się pod nosem i zajmuję
lekcją.
…::*::…
- Jak tam, Alan, zdążyłeś na zajęcia?
Bolały nóżki? – przy stoliku Smithów rozlegają się głośne śmiechy.
Lunch jemy wszyscy razem. Pięciu
chłopców wychowanych w zakonie. Najwyższy, Michael jak zwykle wyłożył nogi na
stolik i wgryzł się w jabłko. Ciemne włosy opadają mu na zielone oczy.
Pamiętam, jak siostra Angela zawsze próbowała go dorwać z nożyczkami, aż w
końcu odpuściła podchody i zignorowała jego fryzurę. Pod oknem siedzi niebieskooki
szatyn – Kenneth. Jak zwykle stylowo ubrany – rurki, koszula z rękawami
podwiniętymi ponad ramiona, kamizelka. Obok niego w potrawce z kurczaka
zatracił się Jeffrey, najskromniejszy i najbardziej nieśmiały z nas. William
szkicuje coś w swoim notatniku. Artystyczna dusza, zawsze uwielbiał rysować. A
na doczepkę ja. Członek szkolnej drużyny koszykówki, obłapiany przez
dziewczyny. Ponoć jestem przystojny. Przynajmniej tak mówią mi cheerleaderki.
Razem stanowimy zgraną paczkę. Nie
jesteśmy braćmi, jak często myślą nasi rówieśnicy. Po prostu razem się
wychowaliśmy, mamy to samo nazwisko. Połączył nas brak rodziców i wspólna
sypialnia.
- Erin mnie podwiozła – rzucam niby od
niechcenia, co wywołuje lawinę westchnień na temat jej kształtnej pupy.
- No, kolego, widzę, że nie próżnujesz
– odpowiada Michael. – Może jednak wreszcie dałbyś jej szansę?
- Człowieku, to nie moja liga! – kończę
zręcznie temat. – Kto robi dzisiaj zakupy?
Oczywiście po krótkiej wyliczance wypada
na mnie. Jak zwykle.
…::*::…
- Dziś na angielskim omówimy kolejną
część twórczości Edgara Allana Poego – dwudziestopięcioletnia nauczycielka
kręci tyłkiem i odwraca się w stronę tablicy. – Czy ktoś z was miał już może
styczność z jego twórczością?
Okazuje się, że Erin nie jest taka
głupia, na jaką wygląda. Natychmiast podnosi rękę.
- Czytałam fascynującą książkę o
Edgarze Allanie Poem – zaczyna. Ona umie czytać!? – Nevermore Kelly Creagh świetnie przedstawia jego sylwetkę.
W klasie rozlega się głośny śmiech
nauczycielki i co inteligentniejszych uczniów.
- Oczywiście, Erin, w powieści pani
Creagh pojawia się postać Poego, ale nijak ma się to do jego biografii czy
twórczości – odpowiada profesor Ermondson. – Z tak dziecinnych bajeczek nie
dowiemy się zbyt wiele. Na naszych lekcjach omawiamy poważne aspekty
psychologicznej strony horrorów tego zmarłego poety. Ktoś ma coś innego do
powiedzenia? Ktoś czytał jego dzieła?
- Czytałem Maskę śmierci szkarłatnej – mówię. – Słyszałem też o Kruku, ale nie udało mi się jeszcze
zdobyć jego egzemplarza.
- Świetnie, Alan – chwali mnie
nauczycielka. – Maska śmierci szkarłatnej
przybliża nam czasy życia poety i jego problemy oraz lęki, które go zabiły.
Przeczytajcie na jutro to dzieło i zastanówcie się nad tym, co przerażało
Edgara. Egzemplarze znajdziecie z tyłu klasy, w naszej biblioteczce. Alan,
podejdź, proszę.
Niepewnie ruszam w jej stronę. Szczerze
mówiąc, nie mam pojęcia, czego ode mnie chce ta młoda, kształtna blondynka.
Wielu chłopców z naszej grupy buja się
w niej od lat. Spijają każde słowo z jej pełnych warg, wgapiają gały w jej
pośladki, kiedy ściera tablicę ponętnie kręcąc biodrami. Zwykle ubiera się
elegancko i stosownie do swojej pozycji, ale umie dyskretnie podkreślić swoje
atuty. Chłopcy niemal mdleją, kiedy siada na biurku w swojej krótkiej
spódniczce i zakłada nogę na nogę.
- Alanie, zauważyłam twoją niezwykłą
wiedzę z dziedziny literatury – uśmiecha się czarująco. – Nasza szkoła ma
wystawić reprezentanta do ogólnokrajowego konkursu. Czy interesowałaby cię
współpraca ze mną?
Stoję osłupiały. Nie!, chcę krzyknąć w
pierwszej chwili.
- Właściwie… - spogląda na mnie spod
długich i ciemnych rzęs. – Czemu nie.
- Świetnie! – klaska w dłonie, czym
odwraca uwagę całej klasy. – Wracać do pracy! – krzyczy do nich. Unoszę brwi. –
Spotkajmy się u mnie w domu dziś wieczorem. Omówimy wszystkie punkty regulaminu
i inne szczegóły. Masz tu mój adres.
Wciska mi w rękę skrawek papieru.
- Bądź o osiemnastej, jeśli ci pasuje.
Rozbrzmiewa dzwonek i Ermondson wypruwa
z klasy.
…::*::…
- Co, kurwa!? – całą salę przeszywa
przerażający krzyk. – Alice Ermondson zaprasza cię do siebie!?
- Smith! – odkrzykuje trener. – Kara za
słownictwo! Siadasz na ławkę!
- Który? – pytamy jednocześnie ze
śmiechem.
- Michael, idioto, do ciebie mówię! W
tej chwili zabieraj swoje glany z mojego parkietu! To, że zapomniałeś zmiennego
obuwia nie znaczy, że masz prawo przeszkadzać reszcie w treningu!
- Ty. Szczegóły. W szatni po treningu –
Michael mierzy mnie wzrokiem i siada na ławce.
…::*::…
Deszcz to niezbyt przyjemne zjawisko
pogodowe. A ja brnę przez spadające krople w stronę straganu z warzywami.
- Trzy kilo poproszę – mówię wskazując
na ziemniaki. – Po ile?
Nie słyszę odpowiedzi. Z piekarni
wychodzi właśnie dziewczyna. Absolutnie jej nie znam, ale nigdy nie
zapomniałbym tych oczu. Oczu osłoniętych przez szybkę kasku.
Nie przypomina żadnej z pustych
dziewczyn uczęszczających do naszej szkoły. Wręcz przeciwnie. Jest uosobieniem
feministki. Glany, biała bokserka, bojówki w kolorze khaki i podobnej barwy
kurtka. Czarne włosy związane w ciasny kucyk. Do brązowego plecaka wpycha
bochenki świeżo upieczonego chleba. Wszelkie wątpliwości rozwiewają się, kiedy
widzę w jej prawej dłoni czarny, połyskujący kask.
To dziewczyna moich marzeń.
______________________
Tak
więc witamy ponownie! Pierwsze dwa tygodnie szkoły za nami, a my już mamy jej
serdecznie dość. Zgadujemy, że wy również? Zapraszamy do komentowania. Widzimy,
że wyświetleń jest sporo, szkoda, że nie każdy pozostawia po sobie ślad.
Liczymy jednak na to, że mając już przed sobą dłuższy fragment naszej
twórczości, powiecie, co o tym wszystkim myślicie. Zapraszamy również do
polubienia naszej strony na Facebooku!
Holly
i Shelby
nie ukrywam, trzeba było czekać na następną notkę dość długo. ale oto jest.
OdpowiedzUsuńwłaściwie to plusem jest fakt, że rozdział nie jest krótki, więc jest na czym się skupić.
widać ten romantyczny wątek. szybko działacie.
ale czy nie uważacie, że założenie strony na facebooku, to lekka przesada? bez urazy, ale chyba nie macie aż tylu czytelników, chociażby ze względu na brak komentarzy, czy ilości postów.
powodzenia w pisaniu
Friend